Raport Top4
OTP 2016 w Krakowie - 4 czerwca 2016 r.
Zacznę od tego, że bardzo, bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Chylę czoła przed organizatorami, bo wykonali kawał dobrej roboty. Tak wysoki poziom OTP, z pewnością musiał być okupiony stratą zdrowia i wielu godzin wolnego czasu. Myślę, że było warto.
-----------------------------------
Jednak, żeby nie było zbyt kolorowo i słodko przekornie na początku, powiem o jednej rzeczy, która mogła być lepsza i łatwo ją poprawić na przyszłość.
W piątek wieczór po robocie, kiedy miałem bardzo niewiele czasu na cokolwiek, wskoczyłem do sklepu monopolowego, by zakupić bułki, ser żółty i szynkę. Dołożyłem do koszyka też kilka batoników, orzechy laskowe, ciastka kakaowe firmy Sante oraz 1,5 litra wody mineralnej. W pośpiechu z pierwszych trzech składników i po dołożeniu margaryny Smakowita de luxe skleciłem w domu 6 kanapek.
Nauczony doświadczeniem OTP2013, kiedy nie było czasu na zjedzenie czegokolwiek, tym razem byłem ubezpieczony w arsenał prowiantu po pachy.
Jakżeż było moje zaskoczenie, gdy w pierwszej rundzie właściciel zaczął oznajmiać, że chowajcie wszystko co nie jest z pubu i cyt. "nie pijcie swoich napojów nawet pod stołem".
Efekt tego był taki, że po pierwszej rundzie (gdzie miałem terminację, która trwała ponad 5 minut) drżałem przy drugim pojedynku, gdy po cichu wziąłem parę łyków własnej wody, bo zaschło mi w ustach ;p
Później to już na szczęście nikt na to nie zwracał uwagi, ale jednak można było o tym powiedzieć wcześniej. Tym bardziej, że widziałem, że kilka osób pobrało w plecakach sporo wałówki. Wnioskuję więc, że nie tylko ja nie wiedziałem, że jedzenie i picie będzie można zakupić wyłącznie w Hexie.
Na przyszłość proponowałbym jasno wyjaśniać takie kwestie z właścicielem, żeby nikt nie tłukł się przez pół Polski z całą torbą jedzenia.
Chociaż w sumie źle nie wyszło, bo pisząc ten raport właśnie dojadam dwie ostatnie kanapki
Tyle niedociągnięć, bo do reszty naprawdę ciężko się przyczepić.
-----------------------------------
Wyruszyliśmy w 6 osób z Warszawy o 7.55. Obyło się bez żadnych przygód, więc bezpiecznie o 10.19 dotarliśmy do Krakowa, gdzie odebrał nas Wexegon. Po drodze typowaliśmy sobie metę OTP.
Jako jedyny trafiłem bezbłędnie - połowa talii to będzie Greninja, dużo VespiPlume'ów itp. itd.
Na miejscu zastaliśmy tłum ludzi, co zwiastowało dobrą frekwencję. Dostałem boosterka i oddałem decklistę mojego Trevenanta, a wyglądała ona tak:
Z perspektywy czasu nie wymieniłbym żadnej karty, bo talia spisała się na medal. Nieskromnie mówiąc, gdzie miałem szansę wygrać to wygrałem. Gdzie szans nie było żadnych, przegrałem.
Po oddaniu listy odpaliłem sobie trochę relaksującej muzyki i zacząłem oczekiwać na mojego pierwszego oponenta, a był to ziomisław z Warszawy...Artur.
-----------------------------------
Runda 1 vs Artur (Seismitoad/Manaphy/Max elixir) 1-0
Przyglądałem się ostatnio tej talii i zdawałem sobie sprawę, że jak zacznie to może być bardzo ciężko. Arur wygrał flipa, więc powoli godziłem się z myślą, że raczej dobrze turnieju nie rozpocznę.
Nie do końca zrozumiałym było dla mnie obranie przez Artura taktyki bicia wyłącznie przy pomocy 2 Manaphy. Podejrzewałem, że Artur ma 3 Toady w prizach, ale do teraz nie mam pewności. W myślach już widziałem szybkie parę Grenade Hammer'ów i papa. Tym bardziej, że nie gram Team Flare Grunt. Gra jednak długo pozostawała otwarta. Rough seas znacząco utrudniał mi ubicie któregokolwiek Manaphiego. Do tego popełniłem tego dnia pierwszy koszmarny missplay, gdy dodałem energię, nie tam gdzie trzeba, przy braku Dimension Valley. Po jakimś czasie i wymianie ciosów oba Manaphy poszły jednak do piachu.
Dopiero wtedy do gry wszedł Toad i rozgrywka diametralnie się odmieniła. Popełniłem kolejny missplay, bo zaatakowałem raz Toada i po 20 w Szejminy na ławce, zamiast 30 po stole. Przez to zabrało mi 10 hp, by zakończyć rozgrywkę atakiem w jednego z nich. Doszło do terminacji.
Jedynym moim ratunkiem było zlysandrowanie Regice'a z FFB i modlitwa, że Artur nie zdoła go wycofać, bo oba Manaphy wąchały kwiatki od spodu. Na szczęście się udało i po mojej słabej grze udało się wygrać, bo wziąłem bodaj o priza więcej.
Runda 2 vs Zgredek (Speed Darkrai) 2-0
Jakżeż się ucieszyłem, gdy po raz kolejny trafiłem doskonały matchup.
Moja gra ograniczała się do skracania ręki Zgredka i w miarę możliwości wyłapywania któregokolwiek poka, który robi mi mniejszą krzywdę (a niemal każdy robił dużą). Na szczęście zaczynałem, więc szybki item lock znacząco mi pomógł. Konsekwentnie waliłem 30 po stole i liczyłem, że Wobbuffet załatwi sprawę. Tak się też stało. Drzewa zdołały zdobyć 3 prizy, a resztę załatwił Wobbi, najpierw eliminując obitego Darkraia, a kończąc na obitym Yveltalu. Pojedynek bardzo wyrównany i do końca nie było wiadomo, kto wygra. Nie obyło się bez missplayów. Zlysandrowanie mojego Wobbiego przez Zgredka, myśląc, że ma weakness na darki. Czy też mój Shaymin ex na ławkę przy Wobbim na aktywie... Na całe szczęście do końca turnieju taka wtopa zdarzyła mi się po raz ostatni.
Runda 3 vs Schen (Entei) 2-1
Pojedynek z gatunku z tych, gdzie równie dobrze mógłbym być statystą.
Schen zaczyna: DCE + Blacksmith + FFB dla Enteia. Drugi na ławce.
Moja runda: Wobbuffet na aktywie, a w reku ultra ball oraz Wally. Miałem więc Treventana w pierwszej rundzie ;p
Runda Schena: Lysandre na Trevenanta i naładowanie na maxa drugiego Entei'a.
Nie dobrałem nic znaczącego, więc było pozamiatane.
Runda 4 vs Augustyn (MegaMan) 3-1
Po raz kolejny nieciekawy matchup, jednak talię Augustyna znam na pamięć ;p
Sprawę załatwiło zlysandrowanie Garbodora i obijanie konsekwetnie wszystkiego na ławce. Augi wystawił jeszcze drugiego, co było gwoździem do trumny. Nauka nie pójdzie w las
Runda 5 vs Adrian (Garchomp) 4-1
Wydawać by się mogło, że w końcu trafiłem tak, że przegrać nie mogę.
Sporo strachu mi jednak napędził Adrian, bo przy tak fatalnym matchupie naładował Regirocka ex, że zdejmował Trevenanta Breaka na hita. Wobbuffet na aktywie znacząco utrudniał mi ruszenie z machiną, bo nie miałem długo żadnego supportera. Na szczęście jak już ruszyło, to umiejętnym lysandrowaniem nie dopuściłem Regirocka do możliwości zadawania obrażeń.
Szacun, bo spociłem się i drżałem do końca o wynik.
Runda 6 vs Adrian Pałetko (NM) 5-1
Wiedziałem, że gram z mistrzem Polski, więc zachowałem maksymalną koncentrację. Dokładnie przeliczyłem wszystkie drzewka, bo na błędy tu nie było miejsca.
Wydaje mi się, że przez niemal cały pojedynek Adrian utrzymywał nieznaczną przewagę. Wypłynąłem na powierzchnię dzięki balonikom, bo atak Adriana równał się ze stratą poka i cennego DCE. Grę tak naprawdę zakończył judge rzucony w odpowiednim momencie. Adrian nie dobrał z niego nic przydatnego i dzięki temu mogłem pozamiatać stół. Przed pojedynkiem mówiłem, że mamy takie tie breakery, że powinniśmy obaj przejść dalej. Nie myliłem się. Nie wiedziałem jednak, że tak szybko znowu trafimy na siebie...
Ćwierćfinał vs Adrian Pałetko (NM) 2-0
Pierwsza runda Adriana trwała od 7 do 10 minut. Mogłem jedynie patrzeć jak oponent mieli grubo ponad połowę decku. Znamienne jest to, że nie wykonałem jeszcze swojego ruchu, a po prawej zdążyli chyba zagrać jedną grę ;p
Moja sytuacja w tej grze była słabiutka. Ciężko mi było wystawić w porę Trevenanta, by skutecznie wymieniać ciosy. Po raz kolejny z pomocą przyszedł bursting baloon, który niewątpliwie z NM był gwiazdą. 19 minut przed końcem byłem w beznadziejnej sytuacji:
8 kart w ręku Adriana i 4 do dobrania. W talii 2 DCE, AZ i 2 Pumpkaboo bez energii na ławce. Jedynym sensownym rozwiązaniem było zlysandrowanie Milotica i modlitwy o brak AZ w ręku. Modlitwy zostały wysłuchane i dzięki temu udało się wygrać. Gdzieś tam z lewej usłyszałem słowa Yabola:
„Robert wygrał?! Jakim cudem on to wyciągnął”
Drugi pojedynek był już znacznie lepszy. 2 phantumpy na starcie, więc szybciej byłem w grze. Po początkowej wymianie ciosów przewaga była po mojej stronie i Adrianowi zabrakło atakujących.
Te 3 gry były świetne. Mnóstwo myślenia, kombinowania, zwrotów akcji. Wszystko mogło zakończyć się zgoła odmiennie. Więcej szczęścia jednak uśmiechnęło się do mnie, więc to mi los pozwolił znaleźć się w półfinale.
Półfinał vs Matilol (YZG) 0-2
Tutaj pozwolę sobie nie opisywać obu gier, bo po prostu nie ma czego. To była zwyczajna rzeźnia, gdzie Matilol nawet przez pół minuty nie czuł, że jego finał może być zagrożony.
Przez długi czas nie mogłem odżałować, że nie było mi dane zagrać z którymś z pozostałych półfinalistów, ale los tak chciał.
Przyznam szczerze, że niedosyt pozostał, ale apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia
-----------------------------------
Jako, że Panda ostatecznie przegrał zająłem miejsce czwarte.
OTP 2013 TOP4
OTP 2016 TOP4
Jestem niczym Arsenal. Chociaż w tym roku się wyłamali, więc kto wie jak będzie w 2017
Nie będę z osobna dziękował. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do uczynienia tego święta karcianki dniem niepowtarzalnym w super atmosferze. Naprawdę ciężko się do czegoś przyczepić, no może oprócz tego, że przez Was przez cały turniej, jak idiota latałem z torebką Croppa wypełnioną po brzegi kanapkami, batonami i ciastkami
Plusów turnieju było mnóstwo:
- świetna atmosfera i fajni ludzie
- doskonała organizacja
- stoły oznakowane przejrzyście i bez problemu można było się w tym odnaleźć
- monitor z parowaniami
- nagrywanie gier
- boosterek na starcie i 10 zł na barze
- super nagrody (13 boosterów za 4 miejsce!!!)
- brak buractwa, prostactwa i krzywych akcji
- klimatyczne miejsce z dobrym piwkiem
- wiele wiele innych
Na zakończenie mojego raportu powiem Wam w tajemnicy, że Warszawa już planuje na poważnie zdominowanie sceny. Na ostatnim turnieju lokalnym Kakel wydropił Mega Altarę ex. Zgodnie stwierdziliśmy, że na niej będzie się opierała najlepsza talia w formacie (jeśli już ktoś taką w ogóle nie grywa).
Jak wracaliśmy do domu otworzyłem 2 boostery. Resztę zostawiam na nagrody w lokalnych turniejach.
Z jednego wypadł chłam, bo jakiś Mew i Serperior reverse.
Za to z drugiego wypadło TO!!!!!!!
Kraków, Wrocław, Katowice, Szczecin i reszta świata. Drżyjcie bo jak już złożymy talię śmierci, to skopiemy Wam wszystkim zadki
Piona!