Achievement unlocked, pierwszy turniej na dwucyfrową liczbę osób wygrany, nawet mimo dość niskiej frekwencji wynik cieszy, bo i kilku zawodników z czołówki ograłem (biedny Adrian, aż mi głupio, że znowu... xD). Jak widać po wynikach, Wrocek na XY-ona jest świetnie przygotowany .
Na początek kilka drobiazgów:
* Jeżeli komuś przez pomyłkę wzięły się dwa kupony ze zniżką na playmaty, to ten drugi był mój, za przesłanie kodu z kartki będę wdzięczny, bo istnieje duża szansa, że z niego skorzystam ^^.
* Jeżeli komuś niechcący wzięła się czerwona kostka z liczbami arabskimi zamiast kropek, to może ją sobie zachować z myślą, że to kostka zwycięzcy II Katowickiego Maratonu Pokemon, kosztowała całe 5 zeta i nie wiążę z nią szczególnej wartości sentymentalnej .
* Jeżeli ten ktoś od powyższych nie wziął ich przez przypadek, a jest walonym złodziejem, to niech spłonie w piekle :<.
* Filmik z finałem (niestety, ograniczony tylko do początkowu) podrzucę Adrianowi, jak znajdę swój kabelek łączący komórkę z kompem.
* Pełną decklistę - bo deck w sumie jest rogue i pewnie parę osób zainteresuje - wrzucę w dziale z decklistami jakoś po napisaniu tego posta, razem z wytłumaczeniem, dlaczego takie, a nie inne karty.
Special thanks to:
* Adrian - za fajną organizację i znalezienie za***istej miejscówki
* Panowie z za***istej miejscówki - za to, że było za***iście, fajny klimat, wszystko ogarnięte, ogólnie nie było się do czego przyczepić
* Adrian i Lesiu - za sprzedaż kart potrzebnych do skompletowania talii w ostatniej chwili, bez nich mogłoby nie być tak fajnie
* Piterr - za dzielną walkę w finale mimo beznadziejnego matchupu, wiem, że dałeś z siebie wszystko
* wszyscy przeciwnicy - za naprawdę przyjemny turniej w milej atmosferze
* ekipa planszówkowa pomaratonowa - za przyjemną noc z Battlestarem
* Lokolin - za prawdziwie polską gościnę
* a wszyscy, o których zapomniałem - za to, o czym zapomniałem
Czas na mięsko, czyli relacja :
Mecz pierwszy: Lokolin (Yvki)
Mecz trwał prawie godzinę i już zaczynałem się martwić, czy wyrobie na czas z rozegraniem wszystkiego, a Lokolin martwił się jeszcze bardziej . Dużo było szachów, manipulowania benchem i kampienia kart, ostatecznie przegrałem w dużej mierze przez misplaya - po użyciu trainers' maila na trzy karty (ostatnie w talii) nie wziąlem żadnej, a powinienem był jedną, wtedy ze stuprocentową pewnością dostałbym strong energy, która pozwoliłaby primalowi przebić się przez resist yveltala, hard charma i jamming neta. Ponieważ nie dobrałem, oczywiście ta energia została ostatnią kartą w talii xD. Wtopa na pcozatku nie podbudowuje, zwłaszcza po tak długim meczu, ale trudno, 0:1.
Mecz drugi: Inumaru (vespiquen)
Szedłem jak na ścięcie: we Wrocławiu ani razu nie pokonałem Inu, grając przeciwko tej talii, nie łudziłem się, ze tym razem dam radę. A jednak . W praktyce grałem groudony bez groudonów, znane też jako aggro lucario, szczęśliwym trafem udało mi się na Lucku dobić do dimejdżowania za 100 z Corkscrew Smasha (one-shot vespiquen). U Inu rozstaw był generalnie słaby, a jak już zaczynał się odbijać, to dostał enhanced hammerem na dabelkę. Została mu jedna (i to chyba w prize'ach, nie pamiętam już) i brak flareona, który pozwalałby się ratować blacksmithem, z braku nadziei poddał. 1:1.
Mecz trzeci: Adriank1 (vespiquen)
No dobra: nic dwa razy się nie zdarza - tak myślałem przed meczem. Jak na jedne vespiqueny wyszło fuksem, tak drugie mnie zmiotą. Ale... no, mam w sobie coś takiego, że Adrian za nic pokonać mnie nie może, nawet towarzysko . Nie wiem, co to za czary, ale znów vespiquenom rozstaw nie szedł, znów stopniowo wybijałem przeciwników, scenariusz podobny jak z Inu: naładować Luucka, żeby one-shotował, kiedy przeciwnik zaczął się odbijać - młotek i dabelka w discarda (w ogóle enhanced hammer to chyba moja MVC turnieju, dużo gier ustawił - najśmieszniejsze, że do tali go wrzuciłem w ostatniej chwili ). Znów poddanie, 2:1 - a że miałem za sobą dwa najbardziej niepokojące matchupy, zacząłem wierzyć, że ta topka to w sumie nawet do ugrania jest .
Mecz czwarty: Piterr (megamany z lugią)
Co los podaruje, lubi sobie potem zabrać - i tak start w tej grze miałem naprawdę słaby, problemy z dokładaniem energii, kiedy u Piterra rozstaw był średni, ale całkiem znośny. I już myślałem, że pokarało mnie za wygranie "przegranych" matchupów porażką z "wygranym", akle w którymś momencie karty zaczęły wreszcie wchodzić. A groudon to w sumie late. I to late z weaknessem po drugiej stronie. Co więcej, w końcówce miałem już tyle VS seekerów, ze mogłem sobie Lysandre'owac co turę. No i choć Piterr zgarnął sporo prize'ów, ostatecznie udało mi się odbić i rzutem na taśm wygrać grę (dokładnego przebiegu, niestety, już nie pamiętam). 3:1 i większość faworytów ju za mną, było nieźle .
Mecz piąty: Kars (pyroary)
Pyroary na mega mają trochę przechlapane nawet wtedy, kiedy się dobrze rozstawią. A te Karsowe nawet się nie rozstawiły. Szybki win po zdjęciu dwóch litleo, 4:1.
Mecz szósty: McSzuwacz (wobbat)
Cóż - talię przeciwnika znałem praktycznie na pamięć, nie pamiętam w sumie dokładnie przebiegu meczu, ale jeśli dobrze kojarzę, to po prostu krok po kroku punktowałem pokemony przeciwnika, kontrolując counterki, coby wobbuffet nie zrobił mi kuku, aż wszystkie prize'y zgarnąłem. 5:1.
Mecz siódmy: Velfa (dugtrio/hawlucha)
Przed meczem wiedziałem, zę Velfie idzie słabo i jej talia trochę nie chodzi, więc podszedłem na luzie - ważniejsze dopiero będą. A tu psikus - dead hand. Ale taki totalnie nie do odratowania dead hand, bo jak to inaczej określić, jak przez chyba sześć czy siedem tur (bo tyle potrzebowała hawciula Vlefy, żeby two-shotować moje EX-y) udało mi się podstawić pod moje pokemony całe dwie energie i oddać jeden, jedyny cios z Missile Jaba za 30? Życie, 5:2.
Mecz ósmy: Lesiu (metal quaza)
Początek meczu był generalnie dość wyrównany, u mnie na aktywnie Lucek, Lesiu rozstawiał swoją talię, naładował mega quazę, do tego na benchu gotowe aegislashe, czyli musiałem uważać na używanie strong energy. I wkurzający registeel. I wtedy nastąpił prawdopodobnie najbardziej epicki moment turnieju: Corskscrew Smash, dociągam trzy karty... wszystkie to mega turbo (było tasowanie na kupki, żeby nie było, zbieg okolicznosci niezwykły). A ja trzy energie w discardzie miałem . Groudon naładowany w jedną turę, bach! - nie ma quazy, bach! - nie ma aegislasha, a drugi, jak miałem wyliczone, ni cholery nie miał prawa primala wykończyć. No to Lesiu kombinuje, na aktywa registeel - 120 HP, bez strong energy nie będzie one-shota, na uderzenie energii brak. Ale ja się gra dwa Lysandre'y i cztery VS seekery ... Dajemy strong energy - bach! - oczywiście na aktywa aegislash, którego potem rpzymusem zmieniłem na bronzonga - bach! - 6:2 i topka pewna .
Mecz dziewiąty: Banzail (wróżki)
Jako ze topkę już maiłem, i to nawet z pewnym pierwszy miejscem (bezpośredni win z Inu), do meczu podszedłem na wielkim luzie, tak wielkim, że po prostu robiłem swoje i grałem i już nawet nie pamiętam, jak to grałem . Ale primal się naładował i pozdejmował wróżki, a u Banzaila rozstaw był słaby, jeśli dobrze kojarzę, 7:2.
No i pierwsze w życiu play-offy . Najpierw była dłuższa chwila przerwy, ponieważ grały miejsca 7-10 (w sensie żeby nikt na nich nie czekał), a potem znowu Banzail - not bad. Ja się cieszyłem, ze nie Inu, bo z nim raczej drugi raz bym nie przyfarcił (w sensie jakbym przegrał z nim finał, to okej, bo finał to co innego, ale tak nie wejsc do finału rpzez matchup - słabo). No i cóż...
Półfinał: Banzail
Pierwszy mecz był bardzo, bardzo wyrównany - dużo szachów na stole, Banzail kombinował, jak tu się rozstawić, żeby łatwo załatwić primala, ja kombinowałem, jak to zrobić, żeby naładowany zgarnął wszystkie potrzebne prize'y. A jeśli dobrze pamiętam, trochę dobrych kart musiałem zrzucić z Sycamore'a w pierwszej turze (RIP dwa mega turbo), generalnie na styku. Ostatnim atakerem był z przymusu Lucek, bo jakoś tak groudony też się chyba źle zrzuciły (a moze to tak bylo, że wiedziałem, ze nie mam już energii na ładowanie primala ani mega turbo, nie pamiętam, ogólnie juuz sie deck konczył), ale... przyfarciłem . Z prize'ów strong energy, Lucek miał już drugą strong, zwykłą i banda, Somersault Kick za 160 HP, czyli dokładnie tyle, ile potrzeba do złożenia florges . No i było 1:0.
A w drugiej grze wszystko się ładnie rozstawiło od początku, u Bazaila gorzej, po kilku turach poddał. I finał . Poczekałem jeszcze trochę, aż wygrał dość spodziewanie Piterr (we Wrocku też zazwyczaj ogrywał Inu). Czyli...
WIELKI FINAŁ: PITERR KONTRA BULBINEK, AKA. POWTÓRKA Z WORLDSÓW (w tym sensie, ze w sumie nie było czego oglądać)
Co tu gadać: z Piterrem sparowałem już nieraz, znaliśmy swoje talie praktycznie na pamięć, w związku z czym wiedziałem, że żeby przegrać w takim matchupie, musiałbym naprawdę bardzo, bardzo, bardzo z***ać. Ewentualnie dostać tragicznego dead handa, i to dwa razy, bo BO3. Ale dead handa nie było, a wręcz jakoś tak się złożyło, że patratowi i wiatr w oczy, bo akurat miałem dwa bardzo dobre rozstawy. Pierwszy mecz w miarę normalnie, stopniowo wygarnąłem wszystkie prize'y, Piterr poddał, bo był już bez szans. Drugi... Piterr zaczynał i zaczął naprawdę dobrze, ładnie zgarnął potrzebne pokemony, rozstawił się, tylko w tym wszystkim był jeden, jedyny, drobniutki problemik - na aktywie został mu manectric. Ja miałem Lucka. I god handa, który dał mi strong energy, fighting stadium i muscle banda z Korriny w pierwszej turze - drugi najbardziej epicki moment turnieju po tych mega turbo z Lesiem. A może i nawet bardziej epicki, bo wszak moja pierwsza tura - W GROUDONACH, U LICHA, W GROUDONACH . Dwa prize'y w pierwszym ataku, na aktyw nienaładowana lugia - a jak na złość, w następnej turze (nie pamiętam już, czy to z Korriny było, czy z ręki) dowaliłem jej enhanced hammerem (really MVC), two-shot i juz w sumie nei byłoc zeog zbierać - jeśli dobrze pamiętam, został już tylko nienaładowany manectric. I tak zakończyłem turniej swym epickim i w sumie niespodziewanym nawet dla mnie triumfem (bo na topki po cichu liczyłem, ale zakładałem, ze w najlepszym przypadku w finale załatwi mnie Inu ).
Gratuluję zmarnowania jakiejś liczby minut Waszego życia na przeczytanie tego nudnego elaboratu, bo chyba więcej nic do napisania nie mam . Jeszcze raz dzięki wszystkim, świetny turniej był, ale następnym razem nie szukajcie sobie tylu głupich wymówek, żeby nie przyjechać .