Berlin Arena Cup 2014
Cześć Omastar!
Na forum i facebooku padła propozycja wybrania się na turniej Arena Cup, w Berlinie. Pomysł spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Udało się zebrać reprezentację aż dziesięciu polskich graczy - dokładnie tylu, ilu było na ECC 2014 w Arnhem. Adrian, Konsko, Yabol, Artur, Maltilol, Lesiu, Keeshii, Hikomikos, Barti, ja. Mam nadzieję, że wkrótce uda się przekroczyć tę barierę wyjazdową Polaków, choć to i tak spora liczba osób; na berlińskim turnieju TCG byliśmy najliczniejszą grupą spoza Niemiec!
Wybór talii
Formatem turnieju miało być Expanded, czyli BW-on. Format ten wprowadzono w tym roku, jako format alternatywny; standardowy to BCR-on, czyli BW-on bez sześciu setów. Co to oznacza? W formacie wciąż są Prismy, Enhanced, Scrapper, Eelektrik, Rayquaza EX, Tropical Beach, Skyarrow Bridge, Pluspower...
Z początku planowałem zagrać interesującym wariantem Plasmy opartej na Lugii, z linią 2-2 Eelektrika jako pomoc na late game'a, żeby nadążyć z ładowaniem głównego attackera. Do tego 2 Plus Powery, które z Lugią spisują się naprawdę świetnie i wraz z Deoxysami i Muscle Bandem są w stanie bez większego trudu podbić obrażenia zadawane przez Lugię ze 120 do magicznego 180. Talię tę miałem okazję przetestować na RMP, na którym nie spisała się najgorzej...
Z drugiej strony nie wszystko chodziło w niej tak, jakbym tego chciał. Niedawno wyszło Furious Fist, a jedną z popularniejszych talii stało się Lucario/Landorus/Garbodor. Garbodor, który wyłącza mi wszystkie ability - Lugia staje się słabsza, Eelektrik i Deoxys grani dla samego ability jeszcze bardziej. Lucario narzuca tempo gry zadając od pierwszych tur duże obrażenia. Zarówno on, jak i Landorus mają po 180 HP, co utrudnia sytuację, a stworzenie sobie sytuacji, w której Garbodor nie ma toola i wykonuje się dwa ataki Lugią po 180 jest niemal niemożliwe.
Odstawiłem ten pomysł na bok. Chciałem kontrować najpopularniejszy archetyp, mieć pozytywny matchup z większością talii i nie rezygnować z potencjału, jaki od zawsze widziałem w Lugii.
Złożyłem Plasmę z kolorowymi energiami, Kyuremami PLF, ale też z dwiema Lugiami. Kyuremy są świetne przeciwko Landorusom, zdają obrażenia w Bench, co zawsze bardzo lubię mieć w talii i co przygotowuje nokauty dla Lugii i są Plasmowymi, nie EXowymi attackerami o sporym potencjale. Do tego Lugie i Scramble Switch, dwa Thundurusy, które z toolem, Deoxysami i Pluspowerami mogą zdjąć Yveltala i ładują wszystkich pozostałych attackerów. Również warto przyjrzeć się Deoxysowi, który jest naprawdę świetną kartą nie tylko ze względu na swoje ability, ale i atak; Deoxys dosłownie przejeżdża się po Lucario, nawet z jedną energią - tutaj pomaga Muscle Band i Plus Power. Oprócz tego jest dobrą i często niespodziewaną odpowiedzią na EXy z czterema energiami, jak Yveltal, czy Genesect przygotowujący się do G Boostera w następnej turze; wystarczy Muscle Band do zrobienia 170 obrażeń. Na styk. Scramble Switch to karta, którą zawsze lubiłem. Przez pewien okres czasu grałem Dowsing Machine zamiast niego (zawsze wolałem DM od CSa, dużo możliwości do odzyskania zużytych trainerów, jak Scrapper, Switch, Band, Lysandre, supporter), ale uznałem, że Scramble Switch spisze się w tym wariancie lepiej.
Poza tym grałem w początkowej liście Latiasa EX jako jedyna broń przeciwko Pyroarom, ale dwa dni przed turniejem zdecydowałem się zwolnić miejsce dla consistency, włożyłem trzeciego Kyurema. Postanowiłem zaryzykować i spróbować nie grać z Pyroarami i mieć lepszy matchup na wszystko inne. Opłaciło się.
Tak wyglądała końcowa decklista. Jestem z niej całkiem zadowolony.
Wyjazd
Okazało się, że Matilol również będzie jechał z Wrocławia - w tym tygodniu ma zacząć tu studiować, co Wrocławian bardzo ucieszyło - kolejny gracz na spotkaniach, kolejna znajoma twarz. Odwiedził mnie koło 22.00. Rozłożyliśmy talię Inumaru i wprowadziliśmy kilka zmian, jak Seismitoad EX, brak LaserBanka, Dedenne, Dowsing Machine. Okazało się, że Inumaru grał w swojej liście 61 kart - nieładnie, Inu, nieładnie.
Spakowałem decka, album, prowiant, kocyk, parę innych rzeczy. Ciężarówki odpowiedzialne za przewóz Patratów zawiodły, więc z przykrością zostawiłem mych współplemieńców w domu.
Potestowaliśmy chwilę, a na 02:00 moja mama zawiozła nas na dworzec. Busa mieliśmy mieć o 02:15. Przyjechał po 03:00... Weszliśmy do środka, udało się zdobyć podwójne wolne miejsca. Niemal natychmiast zasnąłem, Mati chyba też. Obudziłem się już na terenie Niemiec, o poranku, na autostradzie (nie, nie, między mną, a autostradą był jeszcze bus i poruszaliśmy się do przodu).
Powędrowaliśmy na przystanek tramwaju, który okazał się być pociągiem, i zaczął się koszmar. Pytani o dojazd przechodnie nie byli zbyt pomocni.
- Excuse me, do you speak English?
- Po Polsku mówię. Też tu jestem pierwszy raz.
- Do you speak English?
- Yea.
- ...And German?
- No...
Jakieś pół godziny, jak nie więcej, zajęło nam rozszyfrowywanie rozkładów jazdy, żeby wkońcu dowiedzieć się, że linia 46 została zawieszona dzień wcześniej, do dnia następnego. Część jej trasy przejęła linia 45, która dowiozła nas na upragnione Adlershof, czy jak to się tam nazywało. Siedzieliśmy cali spięci, nie wiedząc do końca, czy jedziemy dobrze i tylko wychwytywaliśmy różnego rodzaju wskazówki, jak "nazwa przystanku przestała się wyświetlać, może to już ta zmieniona trasa?". Wysiedliśmy uradowani, doszliśmy w końcu na turniej. Jakiś taki jakby teatr, czy sala do wynajęcia na różne okazje, nie mam pojęcia. Była scena i duża pusta powierzchnia (nie taka pusta, pełna stołów i setek ludzi).
Zdążyliśmy jakoś na zapisy, dostaliśmy po ślicznym metalowym deck boxie z Charizardami i 2 niemieckie boosterki. Przy deck-checku zaczęto czepiać się kilku moich kart, że są uszkodzone. Wyraźne wygięcie na rogu, od tasowania (już tak agresywnie nie tasuję). Ponoć dało się je wyczuć palcami. Dobrze, że się nie zorientowali, że na playmacie mam porobione notatki brailem. Szybko zrobiłem deal z jakimś niemcem dając mu Mew EX i uszkodzonego Deoxysa za mintowego niemieckiego Deoxysa. Doczepiono się też do koszulek, które kupiłem dzień wcześniej. Ultra Pro ssą, ale to była trochę przesada jednak, moim zdaniem.
114 Masterów w TCG, 7 rund, BO3 50 minut (czyli zwykle niech ktoś wygra 2-0, albo miejcie sobie remis). Prawdopodobnie dla wejścia do topek trzeba było mieć wynik 5-1-1 (W-L-T).
Okazało się, że Noibat to po niemiecku "eF-eM". Tak, dokładnie tak, jak napisałem.
Turniej
Oczekiwanie na parowania...
Runda 1 - vs. Michael S. (DE) (Toxicroak EX/Mewtwo EX/Dedenne/Gourgeist/Mewostic)
Tiaaa... Poke-Dad, jak się później okazało. Bardzo miły starszy pan z Niemiec, ale przeciwnik niestety żaden. W drugiej grze trochę pomęczył Toxicroakiem, ale w końcu bez problemu udało się wygrać dwie gry z rzędu i zacząć pozytywnym wynikiem.
1-0-0
Runda 2 vs. Christian B. (DE)(Landorus/Lucario/Seismitoad/Mewtwo/Garbodor)
Zaczął dwoma Toadami i przeraziłem się prawdziwie. Fightinigi pokazał dopiero jakoś w t3? Obijałem żaby Thundurusem i Kyuremem. Zrobiłem misplaya nie benchując Deoxysa, co byłoby kluczowym damagem bez którego Kyurem musiałby użyć Frost Speara jeden raz mniej, ale poza tym zagrałem matchup chyba najlepiej, jak mogłem, obijając różnymi rzeczami. Kyurem był tutaj kluczowy.
W drugiej grze coś poszło nie tak. Nie wystawił Toada, ale zaczął mi od początku Kyurema Mewtwo obijać. Wzruszyłem ramionami, nieco zdezorientowany. Rzuciłem Colress Machine do Deoxysa na Benchu. Po eNie nie dostałem switcha, więc Prism poszedł do Drugiego Deoxysa, żeby mi przypadkiem Mewtwo po Lysandrze nic nie zrobił. Ale tury mijały, miajły, a switchujące karty nadal nie podchodziły. Mój Kyurem wciąż leniwie siedział na aktywie, a prawdziwa wojna psychologiczna rozgrywała się na naszych Benchach. Obaj przygotowywaliśmy się do mocnych wymian obrażeń Mewtów z Deoxysami. Aż tu nagle Kyuremowi zostaje 120 HP, Christian dokopał się do Lasera i podstawił mi do zabicia Garbodora. Nie miałem Lysandra i szybko zorientowałem się, że cały plan runął, nie rozpocznę wymiany knock outów. Gra toczyła się jeszcze chwilę, ale zrozumiałem, że to nie ma sensu. Jeśli chciałem wygrać musiałem poddać i wygrać następną grę w mniej niż 10 minut.
Nadeszła terminacja gry trzeciej, jakoś chyba w mojej drugiej turze. Miałem jedną turę na naładowanie czystej Lugii i wyciśnięcie nią 180, a potem jeszcze jedną turę na zabicie kolejnego EXa. Cóż, nie udało się, 6-6 w trzeciej grze i pozytywny matchup pozostawia spory niedosyt.
Z początku przyznam, że nie lubiłem mojego przeciwnika, czułem do niego dziwną niechęć, ale potem okazał się być w porządku.
1-0-1
Po tej rundzie zawołali Polaków na scenę i zrobili nam pamiątkowe zdjęcie grupowe (i nagrali okrzyk "JAZDA!").
A potem... Strach. Oj, jak się bałem. Miałem moje rzeczy na oku. Potem zabrałem torbę i wszystko. Sprawdziłem pairingi na nową rundę. Po czym zorientowałem się, że nie mam talii. Musiałem zostawić ją przy stoliku piątym. Tam jej nie było. Nikt jej nie widział. Panika. Pokemony to świetna społeczność, ale ile razy się naczytałem, że ukradziono komuś deck na jakiś natsach/regionalsach... Idę do sędziów, potem tam na scenę. Mówię, że w metalowym deckboxie (jak 80% graczy, bo w tym nowym, co się przy wejściu dostawało), że Plasma, że w czarnych koszulkach. Spytali, przy jakim stole grałem. Powiedziałem, że piątym, to mi przynieśli zza kurtyny talię znalezioną przy piątym/szóstym stole. Ufff...
Runda 3 - vs. Lauri H. (NL) (Yveltal/Seismitoad/Garbodor)
Matilol (siedział stolik obok) chyba mówił, że jego przeciwnik z Holandii? Szara koszulka, łysy, szara czapka. Nie jestem pewny. Grał dość mocno competitive, mało funu, kamienna twarz. Patrzył na mnie jak na jakiegoś oszusta, tak to momentami odczuwałem. Nie polubiłem go. Siedzieliśmy akurat przy stoliku, na które padało światło. Centralnie na nas. Koszulki odbijają światło, dawało strasznie po oczach, a on grał same Full Arty. Ale poprosiliśmy panią Sędzię, zgłosiła to gdzieś i zasunęli mechanicznie rolety.
Nie pamiętam naszych gier zbyt dokładnie, szczerze mówiąc. W pierwszej terroryzował mnie Toadem, ale chyba w końcu wygrałem. W drugiej miał dwa Toady w grze, ale przegrałem. Na trzecią grę zostało nam jakieś osiem minut. Śpieszyłem się jak nigdy. On już mniej. Ale udało się! Serio! W ostatniej rundzie termiancji wziąłem ostatnie dwa prizy. Zabiłem najpierw dwa nie-EXy Lugią, rzucając Scrappera i Megaphone'a dwie tury z rzędu. W tej drugiej musiałem Skylować po Scramble Switcha, żeby mieć Plasmę pod Lugią w ostatniej, decydującej turze (wcześniej była pod Kyuremem, a reszta niedostępna już). Modliłem się, żeby nie dobrał toola do Garbo w swojej ostatniej turze. I nie dobrał. Podstawił mi Darkraia, ja po eNie na 2 dobrałem dwie Juni i eNa. Zrzuciłem wszystko, brakująca energia, brakujący PlusPower, 180, GG!
I doczepił się do mojego Colressa, który miał podłużne pęknięcie/zagięcie od narożnika do narożnika. No ok, rozumiem, to już się dało wyczuć, choć nie zwróciłem na to uwagi. Zawołał panią Sędzię. Zamieniłem Colressa, którego z resztą zdobyłem od mojego holenderskiego przeciwnika. Pani Sędzia sprawdziła mi jeszcze raz talię. Uznała, że Lugie Full Art da się wyczuć, bo jako Full Arty naturalnie się wyginają... I to już była gruba przesada. Chyba mi nie każą teraz szukać zastępczych? Ale Head Judge powiedział, że może być, ponarzekał tylko, że gracze MtG nigdy by nie grali kart holo...
2-0-1
A Eelektrik to po niemiecku Zapplalek.
Runda 4 - vs. David K. (DE)(Plasma/Lugia/(Kyurem?)/Glaceon)
Całkiem miły gracz, Niemiec. Zagraliśmy mirrora. Przyznam, że Glacka nawet nie pokazał, Kyurema (grał go w ogóle?) chyba też nie. Tylko wodą energię raz zdiscardował. Kładłem nacisk w obu grach, ładnie mi działała talia, zabijałem wszystko, co niebezpieczne, byłem gotowy na OHKO na Lugii Thundurusem. Pozbawiałem go energii i możliwości z gry. W obu grach Scramble Switch przydał się jak nigdy, tą drugą nawet mi chyba wygrał. Byłem z siebie dumny, gdy David doszedł potem do top 8 i chyba byłem jedyną osobą, która z nim wygrała w Swissie.
3-0-1
Runda 5 - vs. Nikola V. (FR)(Plasma/Kyurem/Lugia/w. Cobalion)
Patrzę na pairingi. Gram na czwartym stole! Z jakąś Nikolą. Trochę się zdziwiłem, bo byłem pewny, że w "top tables" żadnej dziewczyny nie było. Okazało się, że to nie Nikola, tylko Nikola, Francuz, facet.
Bad luck Piterr - trafiłem na Francuza, który nie znał francuskiej tradycji przybijania piątek po Juniperze. Mówił, że wrócił do gry niedawno po trzech latach.
Pierwsza gra fatalna, nie dobrałem zupełnie nic, zaczął mnie obijać, a ja nie mogłem nic zrobić. Poddałem chyba po pięciu minutach, żeby mieć więcej czasu na odrobienie strat, bo w tej grze już szans na comebacka nie miałem. W grze drugiej ujawinił dwie niespodzianki - Cobaliona EX i Fairy Garden. Obie rzeczy mi się całkiem podobały, to muszę przyznać. Cobalion długo trzymał mnie w szachu na aktywnej pozycji, odstraszając od dodania energii do aktywnego Thundurusa. Ale o to nie musiałem się martwić, bo po pierwszym eNie z mojej strony energie absolutnie mi nie podchodziły żadne. A przynajmniej nie te właściwe. W pewnym momencie miałem w grze jedynie cztery Plasma Energy, pod czterema różnymi pokami. Wcześniej po następnym eNie było jeszcze na ręce DCE, ale bez Lugii w grze, której przed tym eNem nie zbenchowałem, bo potrzebowałem miejsca na Benchu na coś innego... On się rozstawił, zupełnie nie miałem co zrobić. Turniej skończył chyba jakoś na 9-11 miejscu. Żeby wejść do topki musiałem wygrać pozostałe dwie gry. To chyba nie mogło być takie trudne?
3-1-1
Widziałem Head Judge'a w toalecie!
Runda 6 - vs. Martin B. (CZ)(Yveltal/Seismitoad/Garbodor)
Grałem z, jak mi dziś powiedział znajomy czeski gracz, pierwszorocznym graczem z Masterów, młodym Czechem, którego imienia niestety nie pamiętam.
Jednego się nauczyłem w tej grze; Graj każdego Itema tak, jakby miał być twoim ostatnim. So say we all/Amen.
W pierwszej grze biła mnie żaba i tym razem zupełnie zlockowała. Nie miałem jak się rozstawić, też talia się troszkę przycięła, a straty stały się niemożliwe do odrobienia. W drugiej grze zrobiłem jakiegoś dziwnego playa. Powinienem był jedną plasmę z Colress Machiny dać do aktywnego Deoxysa, a nie obie do Lugii. Przeciwnik miał aktywnego Yveltala, w swojej turze wycofał z FS na Toada z DCE. A tak to chociaż bym coś bił 90, jakbym Prisma dostał. Zanim dostałem item locka na twarz miałem chyba w grze 3 poki - Lugię z dwiema Plasmami, Deoxysa, który utknął aktywny i chyba coś jeszcze. Potem próbowałem coś zrobić, ale został mu 1 prize, a mi 6, a on miał dwa naładowane Yveltale. Sprytnie przeniósł DCE Y Cyclonem z jednego, do drugiego, bo dałem Plasmę Deoxysowi i szykowałem Helix Force'a za 170 z Bandem. Ale potem skończyły się opcje. I marzenia o top 8.
3-2-1, jak na OTP
Tymczasem zrobiłem Quiz Wszechczasów. Znalazłem w torbie wafle ryżowe, z jakimiś przyprawami. Takimi lekko ostrymi, zwykłymi przyprawowymi. Paprykowe, może jakieś pomidorowe? Dostałem mindfucka, kiedy przeczytałem na opakowaniu, że były o smaku... Mango! Serio. Gdzie tam było mango, to ja nie wiem. Poczęstowałem chłopaków, u wszystkich ta sama reakcja. I ktoś jeszcze, chyba jakiś Niemiec z kolegą, podeszli poprosić o trochę jedzenia, bo byli głodni, a mało czasu na kupno czegoś. Poczęstowaliśmy waflami pod warunkiem, że muszą zgadnąć, jaki mają smak. Każdy uczestnik quizu wypowiedział słowo papryka. Niemcy zrobili wielkie oczy i odskoczyli z głośnym "WUUUUT", kiedy pokazaliśmy im opakowanie.
Runda 7 - Lasse P. (FL)(Yveltal/Garbodor/Seismitoad)
Bardzo miły Fin, chyba mój ulubiony przeciwnik z całego turnieju. Gry chyba też najlepsze, mimo żab. Pogadaliśmy trochę po grze o scenie turniejowej, POPie, Esie i dobiliśmy targu kartami.
Ale znowu te nieszczęsne Toady w Yveltalach.
Oczywiście zaczął mnie nimi obijać od pierwszej tury. Nie pamiętam dokładnie, jak to tam było, ale udało mi się pozbyć żaby. Zrobiłem strasznie głupiego misplaya, może przez zmęczenie, albo po prostu spanikowałem, bo się długo nad tym zastanawiałem. Im dłużej o tym myślę, tym głupsze mi się to wydaje. Bo wyjechałem Kyuremem z 3 energiami, żeby mu zrobić 150 w żabę Blizzard Burnem wiedząc, że dostanę i tak locka, a Kyurem będzie musiał się wycofać z trzech energii w następnej turze. Gra się ciągnęła i się bałem, że jak przegram, to nie ma bata, żebym odrobił straty. Ale w ostatniej turze doszło do mega playa; nie miałem już locka, 2 prizy do końca, potrzebuję tylko jednej energii do Kyurema, żeby ściągnąć tego toada obitego w early gamie Frost Spearem. I właśnie tylko jedna kolorowa energia w talii została, Prism. Upewniłem się, że nie jest w prizach Ultra Ballem. W decku 12 kart. Rzucam Juniper, dodaję jakieś toole, jakiś UB na nic chyba, cośtam cośtam, Bicycle na 3. Wciąż bez energii. Ale dobrałem kolejnego Bicycla i Scrappera. Zescrapperowałem sobie świeżo dodanego toola, rzuciłem rower na dwie ostatnie karty i odsłoniłem energię. GG.
Druga gra równie wyrównana, trochę podoba. Zostały mi dwa prizy, jemu jeden. Mam kilka możliwości, ale on ma dużą rękę, co mnie przerażało. Wywaliłem Ultra Ballami zbędne karty, skróciłem decka, rzuciłem eNa. Powinienem mieć wina w następnej rundzie raczej. Ale on ztopdeckował Lysandra i 1-1 w grach, koniec czasu, remis. ;-;
3-2-2...
Wynik 3-2-2 zapewnił mi marne 42 miejsce. "Przynajmniej masz jakieś miejsce" - ktoś zażartował, nawiązując do mojego DQ w Arnhem. Ale aż trzech Polaków w top 8! Artur, Yabol, Konsko, gratulacje! Oglądaliśmy bratobójczą walkę Yabola z Arturem w ćwierćfinałach, którą wygrał Yabol. Konsko pokonał Fina, który chyba dostał game lose'a za dwa supportery w jedną turę.
Konsko odpadł w top 4, trafił na Yabola. A Yabol przegrał w finale, VirGenem z Pyroarami.
Fajna sprawa, bo jednocześnie pokazywali na telewizorze obraz z topów VGC, ze sporą publicznością. Hikomikos powymieniał się z Włochami. Wkrótce do nich dołączyłem, zdobyłem parę kart. Podobała im się playmata i byli zachwyceni moją opowieścią o 361 Patratach leżących w domu. W Berlinie dostałem od Polaków i Włochów łącznie 24 Patraty. Ponoć zaprosili nas na Supernova Blast w Mediolanie. Trzeba będzie wybadać koszty i się zastanowić. Bo chciałbym, ale nie wiem, czy mogę.
Nocne zwiedzanie
Dużo jeżdżenia pociągami, oj dużo, tak nawet po jedną-dwie stacje, co zupełnie zaburzyło moją patratową orientację w terenie (jakbym w ogóle takową posiadał). Ale w końcu trafiliśmy do centrum, chyba nawet celowo.
Poszliśmy na kebab. Było strasznie zimno, a ja byłem strasznie śpiący. Usiedliśmy na dworze, więc tutaj w końcu przydał się koc. Zapiąłem bluzę pod szyję, owinąłem się kocem, po czym zasnąłem. Obudził mnie pan z akordeonem, który do mnie podszedł i zaczął śpiewać i grać. Potem coś mówił po niemiecku. Byłem tak zdezorientowany i tak bardzo nie wiedziałem, co zrobić, że Hikomikos to wszystko nagrał i coś czuję, że nie zostawi tego materiału dla siebie.
Poszliśmy do Burger Kinga. Tam spotkaliśmy grupę Niemców z turnieju! Wróciliśmy pod budkę z kebabem, a tam słynna "wixa w kebsie", czyli mała budka z kebabem, w środku mnóstwo nie do końca trzeźwych ludzi w niemieckich strojach ludowych, każdy tańczy w inny sposób, muzyka na ful. Więc szybko się oddaliliśmy, rozpoczynając wędrówkę ku Bramie Brandenburskiej.
A Berlin nocą jest okropny. Strasznie brudny, wszędzie na ulicy stoją butelki (nie mają zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych), biegają grupki ludzi, na przykład tacy kopiący mokrą rolkę papieru toaletowego przez pół miasta.
Ale są też plusy - króliczki! Naprawdę, były świetne. Idziemy obok parku, a tam sobie siedzą najprawdziwsze króliki, dość gęsto. Tak po prostu. Chciałem zostać dłużej, ale się nie udało.
I doszliśmy do tej całej bramy. Ciekawa, duża. I w ogóle sporo rzeźb tam mają, w tym Berlinie.
Potem było trochę zamieszania z dotarciem na przystanek Messe Nord i dworzec. Nie było na planach bezpośredniego pociągu, ale znaleźliśmy Alexanderplatz, na którym się znajdowaliśmy i to Messe Nord. Więc pojechaliśmy do zoo, które było tak jakby na rozwidleniu torów, ale dalej pociąg skręcał w przeciwnym kierunku do naszego przystanku. Byłem pewny, że coś stamtąd powinno jechać - to było dość blisko, na oko z jakieś 10 minut jazdy na mapce.
Ale patrzymy na rozkład jazdy, na nową mapkę, która była powiększona i niby bardziej szczegółowa - ale na niej po prostu nie było nawet zaznaczone Messe Nord. Naprawdę. Spytałem Niemców, to nas pokierowali na jakiś przystanek obok, ale to tylko wszystko skomplikowało jeszcze bardziej. Uratowali nas Keeshii z Adrianem, którzy dowieźli nas na przystanek samochodem - naprawdę bardzo dziękujemy i przepraszamy za kłopot.
Dalsza podróż minęła bez problemów, trochę pospałem, dojechaliśmy z Matilolem do Wrocławia, potem autobusem do domu.
Podsumowanie
Było świetnie! Bardzo mi się podobają tego typu wyjazdy na większe turnieje. Jeśli tylko będę miał taką możliwość, postaram się potowarzyszyć i następnym razem. Dziękuję wszystkim za towarzystwo, przeciwnikom za dobre gry i wszystkim innym za wszystko inne.
Pora pożegnać się z Prism Energy, znów zapomnieć o istnieniu PlusPowerów i dużo grać, bawić się nowym formatem. Wciąż rozmyślam nad wariantami Plasmy i powoli zbieram Seismitoady, myśląc nad jakąś sensowną talią z nimi. Z działania mojej Plasmy z AC byłem całkiem zadowolony, choć wiem, że można by ją złożyć lepiej. Wciąż zdarza jej się zaciąć (może Tornadus PLF?), czasem brakuje pod koniec energii. Jednych kart brakuje, innych nie podchodzą, inne dochodzą zbyt często. Ale ogólnie nie narzekam. Zaintrygował mnie build Nikola. Nie wiem, czy zmieniłym coś, gdybym mógł. Myślę, że nie. Najwyżej jedną, do trzech kart. Ciekawe, że nie trafiłem na żadnego VirGena i tylko na jedne Fightingi - z którymi zremisowałem, choć je kontrowałem. Cieszę się, że udało się ominąć jakimś cudem Pyroary. Choć nie było ich zbyt dużo. Z ciekawszych rogue'ów, to widziałem raz Hydreigony. Były też Accelgory (gdzie się podziały wszystkie VirGeny?). Plasm i Yveltali widziałem naprawdę sporo, tych drugich zawsze w parze z Seismitoadami. O ile Yveltal traci przy rotacji Dark Patcha i zdecydowanie zmniejszy się ich liczba na stołach, to Seismitoad pozostaje wartościowym techem w wielu taliach i jedną z najbardziej irytujących kart w formacie.
Pozdrawiam!